18/11/2024
Przybyło nas na stronie, a ja tak milczę… to była chwila ciszy i przerwy na własny rozwój i odkrywanie siebie.
Ostatnio zafundowałam sobie taki czas. Często, gdy biorę udział w warsztatach, słyszę zdziwienie: „To terapeuta też ma swoje problemy?”. Od czego by tu zacząć 😊. Może od stwierdzenia, że terapeuta też jest człowiekiem. Ma i miał różne problemy, dzięki którym łatwiej mu zrozumieć osoby, które pojawiają się w gabinecie. Terapeuta to osoba w procesie, na drodze do budowania większej skuteczności w swojej pracy.
Chwile, kiedy mogę się zatrzymać, to momenty, kiedy robię „sprawdzam” – co we mnie jest, co jest w moich relacjach i czy nie wpływa to na procesy terapeutyczne. To stały rozwój, bo zatrzymanie się i zastanowienie nad tym, z jakimi emocjami się teraz mierzę, to droga do poznania i zrozumienia siebie. To też pacjenci robią w gabinecie – wpadają w proces rozwoju, badania i poznawania siebie, chcą być najlepszą wersją siebie, szczęśliwszą i będącą w równowadze. A kiedy pojawiają się zachwiania, oglądamy narzędzia, jakie można wykorzystać, żeby do równowagi wrócić.
Czy te procesy są łatwe? Nie, wymagają energii i wysiłku, wszystko po to, żeby później mniej tej energii tracić na codzienne funkcjonowanie. Dla mnie proces rozwoju i poznawania siebie to źródło ogromnej satysfakcji. Czasami z zaciekawieniem zaglądam – a co ja tu dziś znajdę? Więc, chociaż sporo energii poświęciłam ostatnio, to mam w sobie ogromny spokój, bo dotykam tematów, przed którymi uciekałam, które były trudne. Teraz, gdy ich dotknęłam, już nie muszę się ich bać, wpadać w tryb ucieczki, nie muszę nigdzie gnać. Patrzę na to, co było trudne, stojąc obok i biorę to pod rękę. Idziemy razem do przodu, ku przyszłości.
Problemy przestraszają, naturalnym odruchem jest unikanie ich i ucieczka, bo wydaje się, że tak łatwiej. A wtedy one, te „badziewia” jedne 😉, zmieniają się w kamienie, które wpadają do naszego plecaka. Próbujemy przed nimi uciekać, ale jak uciec przed czymś, co przyczepiło się do pleców? Nie patrzymy na nie, marząc, żeby zniknęły. Czasami, jak już nie możemy iść, to trafiamy resztką sił do gabinetu terapeuty. W terapii siadamy wspólnie w gabinecie, stawiamy na środku ten plecak i wspólnie je wyciągamy. Powoli, żeby nie straszyły sobą i swoim ciężarem. Nie jesteśmy w tym sami. Okazuje się często, że podobne kamienie noszą inni i jest to normalne. Czasami już ta świadomość powoduje, że spada jeden kamień, ale z serca. W ciemności zawsze milej być z kimś przyjaznym, a przy tych „strasznych” kamieniach też łatwiej jest, kiedy jest ktoś obok, kto daje nam poczucie bezpieczeństwa.
Co chcę powiedzieć tym postem? Chyba to, że nie boję się oglądać swoich „straszących” kamieni. Czasami, te kamienie można wyjąć i zrobić z nich coś pięknego, obserwuję to z zaciekawieniem. Jednak to samo się nie zadzieje, wymaga to pracy. Ale jaka jest później duma… 😊
Cieszę się też, że nie przestrasza mnie to oglądanie, bo dzięki temu mogę pomagać robić to innym, a jeśli trzeba, pomagać im nieść ten ciężki plecak, który odbiera siły, w chwili, gdy jeszcze nie mają zasobów, żeby te kamienie wyciągać.