05/04/2024
Katarzyna Włodkowska: Przychodzi do pani rodzic masturbującego się dziecka i co mówi?
prof. Maria Beisert: Że jest problem. I pyta, co ma zrobić. Odpowiadam, że nie wiem.
KW: Jak to?
MB: Bo nie wiem. Ale zaraz dodaję, że możemy się dowiedzieć. Rozpoznać, postawić diagnozę i zastanowić się, czy potrzebna jest interwencja. To komunikat, który ma uspokoić. Rodzice przychodzą przede wszystkim z poczuciem bezradności. Masturbacja dziecięca, choć występuje u około połowy dzieci, wywołuje u nich lęk. Chcą, by zniknęła.
KW: Może zniknąć?
MB: To nie jest takie proste.
KW: Skąd ten lęk?
MB: Masturbacja to najnormalniejsza rzecz na świecie i występuje we wszystkich fazach rozwoju seksualnego człowieka. Niestety, dorośli, gdy chodzi o dzieci, często wiążą ją z przedwczesnym pobudzeniem seksualnym. Wydaje im się, że to pobudzenie będzie się odtąd liniowo rozwijać, doprowadzając do zaburzeń w dorosłym życiu. Te same względy powodują, że w krajach znajdujących się w zupełnie innych obszarach kulturowych, jak Irak, Turcja, Iran czy Bangladesz, rodzice wypierają seksualność dziecka. A gdy już trafiają do lekarza z problemem masturbacji, nalegają na stawianie diagnoz dermatologicznych czy neurologicznych. Wyobrażają sobie, że masturbacja jest czymś patologicznym, więc nie zgadzają się, by wiązać ją z naturalnym etapem rozwoju seksualnego.
Pytam rodziców, skąd pomysł, że to patologia. Najczęściej odpowiadają, że to zachowanie niedozwolone. Ci rodzice, którzy twierdzą, że masturbacja jest grzechem i w związku z tym trzeba ją ukrócić, tak naprawdę boją się nie piekła, lecz czegoś zupełnie innego.
Czego?
– To efekt fałszywej, patriarchalnej wizji seksualności człowieka. Widać to szczególnie w krajach, w których wartość dziewczynki, a potem kobiety, wyznaczana jest przez brak jakichkolwiek doświadczeń seksualnych przed zawarciem małżeństwa. Takie myślenie o kobiecej seksualności jest obecne w wielu kulturach, także w Polsce. A im dalej na wschód, dysproporcja pomiędzy liczbą dziewczynek i chłopców przyprowadzanych do specjalisty w związku z masturbacją rośnie: wskaźnik dziewczynek jest znacznie wyższy. Bo rodzice są skłonni akceptować zachowania seksualne synów, a córek już nie. Ale nie chodzi tylko o patriarchat.
KW: O co jeszcze?
MB: Chłopięcą potrzebę eksperymentowania z ciałem traktują bardziej wyrozumiale, jako coś naturalnego. Ma to związek także z tym, że męskie narządy płciowe umieszczone są na zewnątrz. P***s jest łatwiej dostępny, zauważalny, obecny w subkulturze. Chłopcy, z punktu widzenia rodziców, robią coś doraźnego, przejściowego, a dziewczynki odbierają sobie szanse na szczęśliwą przyszłość. (...)
KW: Kiedyś też się tak obawiano dziecięcej masturbacji?
MB: Termin „masturbacja" wywodzi się z łacińskiego „manus" (ręka) oraz „stupratio", czyli zabrudzenie, zanieczyszczenie. Synonimami w słownikach języka polskiego są brzydko dla mnie brzmiące „ipsacja" czy „samogwałt". Był moment, że próbowano wprowadzić nazwę „sobiectwo", czyli że ktoś sobie coś robi. W starych słownikach można jeszcze to określenie znaleźć, ale się nie przyjęło. Słowo „samogwałt" ma negatywną konotację. Sugeruje, że człowiek się gwałci, bo nie powinien dotykać narządów płciowych ze względów religijnych. Taka interpretacja powoduje, że masturbacja nawet dziś nie jest traktowana jako jedna z form aktywności o statusie równoprawnym do stosunku płciowego między dwojgiem ludzi. Czyli dorośli, mówiąc o masturbacji dziecięcej, myślą niejako o sobie. Tymczasem u dzieci to zupełnie inna funkcja, one poznają własne ciało.
fragment rozmowy dla Dużego Formatu
prof. A. Wykrota