02/07/2025
Tomasz Ulanowski: Czyli miałem rację! Zawsze sobie wyobrażałem, że ludzie chodzą na psychoterapię, bo nie potrafią zracjonalizować własnych uczuć.
Anna Król - Kuczkowska: Co ma pan na myśli, mówiąc o „racjonalizacji"? Staram się zmentalizować, o co panu chodzi, ale potrzebuję wsparcia.
TU: Poczułem coś, albo jakoś się zachowałem i jest mi z tym źle. Zazwyczaj po dniu, maksymalnie dwóch, wiem dlaczego. Racjonalizuję swój stan emocjonalny i wychodzę na prostą, wydobywam się z kłębka negatywnych uczuć.
AKK: Czyli mentalizuje pan. Po pierwsze, nazywa pan własne uczucie. Po drugie, umiejscawia je pan w kontekście (co się wydarzyło wcześniej?) oraz poszukuje związku przyczynowo-skutkowego. Po trzecie, jest pan w stanie wyobrazić sobie, jak z pana zachowaniem poczuli się inni. Być może w tym procesie zastanawia się pan, czy pańska reakcja wynika tylko z tego jednego kontekstu, dokładnie z tej sytuacji, czy może ten kontekst trafił w jakiś pana czuły punkt, na przykład związany z przeszłymi doświadczeniami
Rzeczywiście, często z pomocy psychoterapeutycznej korzystają osoby mające problem z przeprowadzeniem tego procesu umysłowego. Nie są w stanie zbudować wielowymiarowej analizy świata.
Mam też pacjentów, którzy w ogóle nie potrafią nazwać tego, co czują.
Na przykład osoby impulsywne, mające skomplikowane życie interpersonalne, popadające w konflikty często są przekonane, że ich problemy to złość i agresja.
A w trakcie wywiadu i analizy okazuje się, że te stany są nie tyle przyczyną, co skutkiem. Ich podstawową emocją, której – na razie – nie są w stanie zdrowo regulować, jest bardzo szybko aktywowany wstyd i poczucie upokorzenia. Sytuacje, które z boku wyglądają na zupełnie neutralne, dla takich osób są upokarzające. W efekcie, reagują agresją bądź autoagresją.
Rodzic, który non stop kłóci się ze swoim nastoletnim dzieckiem, może skorzystać ze zmiany perspektywy, kiedy różnego rodzaju ataki czy nieprzyjemne komentarze ze strony nastolatka nie będą dla niego „o rodzicu" i „przeciwko niemu". A kiedy staną się informacją o jakimś stanie emocjonalnym dziecka (by może wywołanym trudnym doświadczeniem).
TU: Boże, czyli bywa jeszcze gorzej, niż myślałem.
AKK: Bywa jeszcze trudniej. Zdarzają się pacjenci, którzy odrzucają własne uczucia. Wydaje im się, że jeśli je do siebie dopuszczą i nadadzą im nazwę, to słowo stanie się ciałem. Tak jakby w momencie nazwania to, co wewnątrz i mające charakter jakiegoś stanu mentalnego, miało stać się rzeczywistością.
Czasem to są naprawdę dramatyczne i nieakceptowalne społecznie uczucia, choćby nienawiść do własnego dziecka.
Zdanie sobie sprawy z tej emocji może w mniemaniu takich osób oznaczać, że są złymi rodzicami i ludźmi.
Można pod wpływem konfliktu czuć niechęć i złość do kogoś, kogo bardzo kochamy. Można, wstając po raz siódmy w nocy do wyczekanego dziecka, przelotnie pożałować swojej decyzji. Ale jeśli dobrze mentalizujemy, pamiętamy o dobrych uczuciach, to potrafimy odróżnić impuls czy emocję od czynu. I dzięki temu nie robimy krzywdy ani dziecku, ani sobie – na przykład karząc się za bycie „złym rodzicem".
Do tego mnóstwo ludzi kompletnie nie wie, co czuje. Stąd taka popularność poradników dających proste podpowiedzi.
„Jesteś w związku z toksykiem", „nie potrafisz stawiać granic", „wszyscy cię wykorzystują", „każdy jest odpowiedzialny tylko za swoje uczucia".
To bardzo kuszące, czarno-białe wizje świata. Łudzą obietnicą zrozumienia i wprowadzenia porządku. Ale kompletnie nie pomagają w zrozumieniu siebie i swoich relacji ze światem.
Fragment rozmowy Anna Krol-Kuczkowska z Ulanowski.
Link do całości w komentarzu.