
26/07/2025
Boarding
"Zdjął buty, plecak ustawił przy nogach i teraz czeka, aż zaczną nas wpuszczać do samolotu. Ma kilkudniowy ciemny zarost, jest już prawie łysy, jego wiek rozpięty gdzieś między czterdziestką a pięćdziesiątką. Wygląda na człowieka, który niedawno uświadomił sobie, że nie różni się zbytnio od innych, czyli można powiedzieć: osiągnął swego rodzaju oświecenie. Na jego twarzy widnieją jeszcze resztki tego szoku: oczy, które patrzą tylko w dół, w okolice butów, pewnie żeby nie ślizgać się spojrzeniem po innych, brak mimiki i gestykulacji, są już niepotrzebne. Po chwili wyciąga zeszyt, ładny notes, ręcznie szyty, kupiony zapewne w jednym z tych sklepów, w których drogo sprzedaje się tanie wyroby z Trzeciego Świata; na okładce z recyklingowanego papieru widnieje czarny druk Traveller's Log Book. Jest zapisany w jednej trzeciej. Rozkłada go na kolanach i jego żelowy czarny długopis napoczyna pierwsze zdania.
Więc i ja wyciągam swój dziennik pokładowy i zapisuję tego piszącego mężczyznę. Jest całkiem prawdopodobne, że i on teraz pisze: „Kobieta, która zapi-suje. Zdjęła buty, plecak postawiła przy nogach...".
Nie wstydźcie się myślę o innych, o tych czekających na otwarcie gejtu, wyciągnijcie swoje dzienniki i piszcie. Przecież jest nas wielu, tych zapisujących. Nie damy po sobie poznać, że patrzymy na siebie, nie podniesiemy oczu ponad nasze buty.
Będziemy się zapisywać, to najbezpieczniejszy sposób komunikacji, będziemy się wzajemnie zamieniać na litery i inicjały i uwieczniać na kartkach papieru, będziemy się plastynować, zatapiać w formalinie zdań.
Po powrocie do domu zapisany dziennik dołożymy do innych, jest takie pudło za szafą, gdzie je trzymamy, najniższa szuflada w biurku, półka w nocnej szafce. Tam zrelacjonowaliśmy już nasze podróże, przygotowania do nich i nasze szczęśliwe powroty. Zachwyty nad zachodem słońca na jakiejś brudnej plaży, pełnej plastikowych butelek, i pewien wieczór w przegrzanym hotelu. Egzotyczną ulicę, gdzie chory pies prosił nas o coś do jedzenia, ale nie mieliśmy ani okruszka, i dzieci, które nas obstąpiły w miasteczku, gdzie autobus musiał studzić rozgrzane chłodnice. Jest tam przepis na zupę z orzeszków ziemnych, która smakowała jak wywar ze ścierki, i jest połykacz ognia o poparzonych wargach. Skrupulatnie podliczyliśmy wydatki i bez powodzenia próbowaliśmy narysować kształt ornamentu, który na moment przykuł naszą uwagę w metrze. Dziwny sen śniony w samolocie i uroda buddyjskiej mniszki w szarych szatach, która przez chwilę stała przed nami w jakiejś kolejce. Będzie tu wszystko, nawet marynarz, który stepuje na pustym nabrzeżu, skąd kiedyś odchodziły pasażerskie statki.
Kto to przeczyta?
Zaraz otworzy się brama. Już stewardesy krzątają się przy pulpicie, a pasażerowie, którzy do tej pory tkwili w letargu, podnoszą się z miejsc, przywołując do porządku swój podręczny bagaż. Szukają karty pokładowej, odkładają bez żalu nie doczytane gazety. Każdy robi w głowie niemy rachunek sumienia ma wszystko, paszport i bilet, i karty, czy wymienił gotówkę. I dokąd leci. I po co. I czy tam znajdzie to, czego szuka, czy obrał właściwy kierunek.
Stewardesy, piękne jak anioły, sprawdzają nasze kompetencje do podróży i łagodnym ruchem ręki pozwalają nam zanurzyć się w miękkich, wyłożonych dywanem krągłościach tunelu, który powiedzie nas na pokład samolotu i potem powietrzną, chłodną drogą w stronę nowych światów. W ich uśmiechu ukryta jest, jak się nam zdaje, jakaś obietnica, że być może urodzimy się ponownie i tym razem będzie to właściwy czas i właściwe miejsce."
Olga Tokarczuk "Bieguni"