
18/08/2025
Dziewczyna ciut po czterdziestce. Zaawansowany stopień raka jajnika. Po 2 minutach rozmowy sprawa jest jasna - dla tej dziewczyny wszyscy ludzie na świecie są ważniejsi od niej.
Pytam brutalnie, czy jest gotowa iść do ziemi za wszystkich mieszkańców tej planety, którzy są godniejsi, ważniejsi, bardziej wartościowi niż ona sama, których trzeba postawić ponad sobą.
Dziewczyna niby wie, o czym mówię, ale nie jest gotowa zmienić swojej relacji z najważniejszymi osobami na świecie - ze swoimi rodzicami. Oni sprawiają, że jej serce topnieje. Im się należy max uwagi i wygody. To nic, że ona umiera, niech oni rozkwitają.
Rodzice, dzieci, partnerzy, nasze gwiazdy zaranne, którym zdmuchujemy pyłek sprzed stóp - swoim kosztem.
Dusza uczy się na Ziemi miłości. Miłości do siebie. I jest to naprawdę zero/jedynkowe.
Jeśli czujesz się przytroczona do opieki nad innymi swoim kosztem - to szukaj w sobie wzorca z dzieciństwa, w którym to Ty zasilasz osoby dorosłe i dajesz im oparcie, chociaż powinno być odwrotnie. Szukaj wzorca, kiedy pocieszasz mamunię w trudnych chwilach i to ona staje się Twoim dzieckiem. Szukaj chwil w których gładzisz tatunia w obronie mamuni, żeby przestał bić, wrzeszczeć i być groźny.
Przez te nawyki wspierania innych kosztem siebie, w późniejszym życiu - nawet w obliczu śmierci trudno wybrać siebie ponad torpedującego życie autopilota.
Zmiana w kochaniu siebie to stopniowa, koronkowa robota, w której najważniejsze jest zatrybienie w świadomości, że:
Ziemia to jest planetarna szkoła wybierania siebie w miłości. Bez miłości do siebie następuje powolne gaśnięcie.
Ten, kto występuje przeciwko sobie - płaci rachunek i nie jest on przyjemny - traci ochotę do życia. Albo w sercu, albo w głowie, albo w ciele.
Czy zdajesz sobie sprawę z tych procesów?