04/06/2025
Wyjechałem sobie dzisiaj do soterii ok. 14:00.
Jechałem niezbyt chętnie, zmęczony po bardzo intensywnym tygodniu. Po przyjeździe miałem jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia spotkania RPG z młodzieżą, więc dokończyłem zaległości w dokumentach i przygotowałem salę.
Z myślą, aby nam było milej, nabyłem przekąski i napoje, które starannie rozłożyłem na stole, sam usiadłem na pufie przy akompaniamencie spokojnie płynącej muzyczki z przenośnego głośnika.
Czekam! Wybija godzina 16:00, nikogo nie ma.
Zaczynam się martwić, wiem że dwóch osób miało dzisiaj nie być, ale dla dwóch kolejnych tutaj przyjechałem.
Mijają kolejne minuty. Wyjmuję telefon, piszę maila do rodziców, w nadziei że dostaną jakieś powiadomienie na telefon, bo numerów do nich nie mam.
Pytam co się dzieje z ich pociechami, czy dotrą. Odpowiedzi brak. A jednak - po kilku, kolejnych minutach drzwi do Soterii się otwierają. Jest! Pierwszy z uczestników dotarł.
Raduję się, ale jednocześnie martwię się co z drugą osobą, bo szkoda by było gdyby chłopak leciał taki kawał drogi na darmo. Tymczasem on mnie zaczepia:
- Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem jeszcze wstąpić po coś do sklepu - otwiera plecak i wyjmuje cebulę, pieczywo, ziemniaki, dwie konserwy typu gulasz angielski i największy czosnek jaki w życiu widziałem.
- Chciałem dla wszystkich zrobić gulasz - kwituje dobra wyciągane z plecaka.
Ja zaskoczony, wywalam oczy i mówię
- ZAJEB... ekhm... bardzo zacny pomysł, młody przyjacielu.
Jednak niepokój drąży mi dziurę w sercu, bo myślę o tym co jeśli druga osoba nie dotrze i to całe zaangażowanie i inicjatywa, pójdą na marne. Intensyfikuję moje wysiłki, aby dowiedzieć się co z dziewczyną, która miała również dotrzeć.
Nagle słyszę otwierające się drzwi, czuje jak ogarnia mnie boskie światło. Pędzę niesiony na skrzydłach euforii, aby powitać naszą towarzyszkę.
Ehh... to nie do nas, to do diagnozy.
Wracam zawiedziony. W końcu dostaję wiadomość od mamy
- niedługo będzie, jest w autobusie - MEGA - sobie myślę.
Bierzmy się zatem za gulasz! Stoimy zatem w kuchni, wybieramy garnki, staram się pomóc, ale ja do kuchni zawsze miałem dwie lewe stopy (aż tak źle, że nawet nie ręce). Pytam:
- to może mogę Ci chociaż tą cebulę pokroić? - młodzieniec wyraża zgodę. Chwytam więc nóż i kroję.
- Tylko niech Pan tak twarzy nie przysuwa do cebuli, bo przy krojeniu ona wydziela takie związki, które sprawią, że zacznie Pan łzawić.
- Masz rację, dziękuję Ci za troskę - uroniłem pierwszą łzę tego wieczoru i to wcale nie przez cebulę.
Tak nam mijał czas na przygotowaniach, a jednocześnie prowadziliśmy ożywiony dialog. Dowiadywałem się kolejnych rzeczy, które miały miejsce w życiu młodego człowieka od naszego ostatniego spotkania, dzielił się ze mną ciekawostkami dotyczącymi jego zainteresowań, opowiadał o nowych odkryciach, znalazła się też przestrzeń na dowcip czy dwa.
No i tą metodą poczułem znajome ukucie w sercu: "Nostalgia. Ty stara żmijo" - pomyślałem sobie.
Powróciły do mnie wspomnienia z naszych pierwszych spotkań, tego samego chłopaka, siedzącego w kącie, z kapturem na głowie, który nic nie mówił, rzadko w ogóle odpowiadał na pytania. Chłopaka, który zwykle chciał się szybko wycofać, bo miał poczucie że nie pasuje. Gościa, który w trakcie rozgrywek RPG podejmował... delikatnie mówiąc mało popularne decyzje.
A teraz stał przede mną, przy kuchence. Niespełna rok starszy. Żywo rozmawiał, cieszył się chwilą, gotowaliśmy razem. Młody dopytuje o innych uczestników spotkań.
Uroniłem drugą łzę, tego wieczora. W końcu dotarła ostatnia członkini naszej radosnej gromadki. Ucieszyła się widząc co knujmy i zaangażowała się w przygotowania.
- To ja pozmywam - mówi widząc że się za to chcę zabrać. No to odstępuję. Po chwili cebula jest gotowa, czas dodać mięcho z konserwy.
Chłopak otwiera puszkę, zaczyna wyciągać toto łyżką i nagle - plask! Wielki, oderwany kawałek ląduje zamiast w garnku, na blacie.
Dziewczyna niewiele myśląc, chwyta to ręką i wrzuca do gara przy akompaniamencie nas wszystkich śmiejących się totalnie. Po chwili mamy na palniku jakąś maź, która poniekąd ...przypomina gulasz.
Ahh zapomniałem o ziemniakach! A one przez cały czas się radośnie gotowały. Szybko zostały dodane do mieszaniny.
Spoglądam na to i mówię: "przydało by się coś, żeby to jakoś pozlepiać. Jakiś sos na przykład?"
Na co chłopak odpowiada, że możemy dodać mąki i wody, żeby zagęścić. Myślę sobie, że ja bym jednak taki bardziej sos wolał a to, co ja pomyślałem, dziewczyna wypowiedziała.
Zapadła decyzja: ten najmniej tu potrzebny - czyli ja - idzie do sklepu. Wróciłem z dwoma słoikami: jeden sos pomidorowy, drugi sos curry-pikantne (pamiętajcie - dwie lewe stopy).
Ostatecznie postanowione: dodajemy curry.
Pobulgotaliśmy na "ogniu" jeszcze chwilę, żeby było na kształt eliksirów z książek o Harrym Potterze i podzieliliśmy porcje na trzy.
W końcu wzięliśmy miseczki i siedliśmy na podłodze. Ktoś mówi - "hehe, jak zwierzęta". Zaczynamy naszą grę, radośnie przy tym wcinając przygotowany wspólnie gulasz. Smakuje wybitnie, nie dlatego że składniki idealnie dobrane i zbalansowane. Nie dlatego, że to zdrowe żarcie, ale dlatego że ma wyjątkowy składnik - serce.
Takie metaforyczne, w sensie wiecie - uczucie, nie że komuś wyrwaliśmy.
Gra RPG się toczy, nagle dochodzi do momentu, kiedy bohaterowie muszą podjąć ważną decyzję. Rozpoczyna się dyskusja. Rozmawiają, wymieniają się pomysłami, analizują potencjalne skutki pomysłów na działanie, odwołują się do przeszłych ustaleń i praw panujących w świecie...
A ja? Ja nie mogę przestać się uśmiechać. Spoglądam teraz na dziewczynę. Znam ją już parę lat. Byłem jedną z osób, która stawiała jej diagnozę. Pamiętam ją z czasów, kiedy nie miała kontaktu ze swoimi emocjami, była wycofana, nie rozumiała interakcji społecznych, a także deklaratywnie ich nie chciała.
Spoglądam na nią, a tu - ona żywo dyskutuje, śmieje się, reaguje na drugiego człowieka, cieszy się chwilą w której jest tu i teraz.
Uroniłem trzecią łzę tego wieczora.
Nasz czas dobiegł końca. Młodzi spisują swoje pomysły, żeby nie zapomnieć. Wymieniają się numerami - mają plan, by na następne spotkanie też zaplanować ,co wspólnie ugotują.
Jeszcze chwilę zostają i ze mną rozmawiają. A ja? Ja zostaję sam z ostatnią pojedynczą łzą spływającą po moim policzku i pełnym zlewem naczyń, które muszę teraz pozmywać. 😅
~ Konrad Wirth, psycholog.
W Soterii prowadzi społecznie, nieodpłatne grupy RPG dla dzieci i młodzieży w spektrum. Ktoś może powiedzieć, na co komu takie gierki, elfy i inne potwory.
Ano na to.