18/04/2025
Gdy dzisiaj rano chodziłam po plaży resetując swój układ nerwowy i wyciszając przepracowane ostatnimi tygodniami ciało, myślami byłam przy czasach dzieciństwa, kiedy chodzenie po plaży łączyło mi się tylko z jednym: zbieraniem muszelek. Teraz zauważam w sobie też taki automatyczny ruch sięgania po napotkane muszelki, mimo, że ich w domu już pełno i choć każda inna, to jakby do siebie podobne.
Ale dzisiaj zatrzymało mnie to, że zaczęłam szukać muszelek idealnych. Nie żebym wcześniej robiła to inaczej. Już od dawna, właściwie od kiedy pamiętam wartościowe były te muszelki które nie były obtłuczone, pokruszone itp. Zatrzymało mnie to. Pamiętam moje dzieci, które każda muszelka cieszyła i które nie patrzyły na to czy muszelka ma idealny nienaruszony kształt czy nie. U siebie tego momentu już nie pamiętam. Ale prawdopodobnie moim dzieciom zrobiłam to, co mi zrobiono. Nauczyłam ich, że dobre są tylko całe muszelki. W sumie nie wiem czy w to uwierzyli, ale zdałam sobie sprawę z iluzji jaką chciałam im sprzedać, iluzji która i mnie towarzyszyła i pewnie jeszcze czasami towarzyszy. O możliwości idealności. A tymczasem nie ma rzeczy, spraw idealnych. Nie ma ludzi idealnych, idealnych terapeutów, partnerów, dzieci, idealnych nauczycieli, sprzedawców. Nie ma idealnych decyzji, wyborów, miejsc. Niby banał – ale czy nie łapiesz się czasami na tym, że możesz nad czymś perfekcyjnie zapanować?
Ja się łapię. Dzisiaj miało być idealne słońce, a są jedynie chmury i to chyba nie idealne.
Tęsknie za takim stanem perfekcyjności. I ta tęsknota jest ok pod warunkiem, że nie szukam jakby tu sprawić, żeby było inaczej. To jak tęsknota, za czymś wymarzonym, czego nigdy nie było i czego nigdy nie będzie, a inni wmawiają ci, że to możliwe.
I wiesz do czego jeszcze doszłam? Do tego, że spontaniczne dzieciństwo się kończy, kiedy uwierzysz, że tylko perfekcyjne muszelki są warte Twojej uwagi.
Spokoju i nie-idealnych Świąt Wielkiej Nocy!