18/12/2020
Nie przestanę mówić o nerwicy i depresji głośno. Nie wstydzę się, że ten problem dotyka mnie osobiście. Nie przestanę pomagać osobom, które toczą swoją własną walkę. Ten problem może dotknąć każdego z nas. Jest wiele historii takich jak moja. W naszym życiu każdy dzień bywa polem bitwy, a tej walki nie powinno się toczyć samemu. Niech się niesie.....
Pamiętam dzień, w którym się zjawiła. To była listopadowa niedziela, spokojna. Taki czas, gdzie w powietrzu czuć zbliżającą się zimę, myśli się o perspektywie świąt, sączy się poobiednią kawę wśród rodzinnych pogadanek. Patrzyłam na prószący śnieg za oknem, słuchałam tupotu nóżek mojej trzyletniej wówczas córeczki, która biegała z kuchni do pokoju i z powrotem, zajęta zabawą. Moja malutka. Moja malutka dziewczynka.
Usłyszałam pukanie. Takie, które wyrywa cię z zadumy i tego ciepłego miejsca w twoim wnętrzu, pełnego spokojnych myśli. Odkładasz filiżankę, aby sprawdzić kto puka. Czujesz jakiś dziwny chłód, nie znasz tego uczucia, jest nowe...
Nie czekała na zaproszenie, chociaż jedynie uchyliłam drzwi. Weszła pewnym krokiem i wypełniła całe moje wnętrze swoją obecnością. Chciałam się odsunąć, tak, żeby mnie nie dotykała. Zaskoczyła mnie, ile może być niepokoju tam, gdzie starałam się hodować spokój. Przecież wkładałam w to tyle energii! W ten wewnętrzny porządek, poukładanie pod kontrolą, które służy temu, aby być tylko lepszym. Chwila! Nie jestem gotowa, przecież to zwykły dzień!
-Naprawdę chcesz się szarpać? - spytała z taką...irytacją. Znałam ten ton, słyszałam go już wcześniej. Od człowieka.
-Dlaczego zrobiło się ciemno? Nic nie widzę. Wiem, że tu jestem, ale nie czuję siebie.
-Widocznie za bardzo przyzwyczaiłaś się do kontroli. Złudne to kochana. Nie mam czasu Ci tego tłumaczyć, nie jestem tu po to, aby tłumaczyć cokolwiek....
Straciłam z oczu córkę, grunt pod nogami zrobił się płynny, nie mogłam stać, musiałam leżeć. Zamknęła mnie od wewnątrz, a to wnętrze stało się gwałtownie drżące, niestabilne, łamane zbyt szybkim oddechem i tętniące zbyt głośnym biciem serca. Próbowałam się czegoś złapać, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie mam kompletnie czego. Zabrakło mi dobrego słowa, którego mogłabym się uczepić, dłoni, którą mogłabym chwycić. Nie miałam nawet pewności siebie, na której mogłabym się oprzeć. W tamtej chwili nie miałam nic czym mogłabym się bronić.
-Przestań walczyć. Naprawdę to musi być takie teatralne?
-Dokąd jedziemy?
-Wiozą cię do szpitala.
Pamiętam jak przez mgłę i tak tylko na chwilkę, twarz ratownika robiącego mi wkłucie dożylne. Uchwyciłam, że nie patrzył na to pierwszy raz. Karetka. Potem trzymał mnie za rękę. Całą drogę. Nie widziałam tego z wnętrza, ale czułam jakimś cudem. Słyszałam też płacz, z daleka...chyba mój. Bałam się śmierci i czegoś jeszcze, czegoś większego....bałam się rozłąki z córką. Przecież zniosę fizyczną śmierć, ale nie zniosę separacji z własnym dzieckiem....i ta wizja miała wtedy wymiar ponad czasem, ponad ciałem, ponad wszystkim.
-Nie dramatyzuj, zapowiadałam się przecież. Nie udawaj zaskoczonej. Byłam z tobą przez te wszystkie nieprzespane noce. Podrzucałam ci myśli, obrazy. Przetwarzałaś je tak dokładnie noc po nocy, nie zatrzymywałaś ich przecież. Dłonią swoją opierałam Ci się o pierś, trzymałam te wszystkie słowa, żeby nie uleciały bezmyślnie. Co pomyśleliby inni? To przecież ja zawsze dbałam, żebyś była najlepszą wersją siebie! Chroniłam cię. Od dawna jesteśmy tu we dwie. A teraz nagle dziwi Cię drżenie rąk.
-Nie mogę oddychać, wszystko jest za mocne, za głośne, za jasne, za szybkie. Jak ja mogłam się w to wplątać? Wszystko boli. Nie mogę oddychać. To nie jest moje życie. To nie jestem ja. Odejdź. Boję się. Oddycham już tylko strachem. Odejdź.
-Ale o czym Ty mówisz? Miałaś milion szans, z których nie skorzystałaś. Mogłaś mówić, kiedy bolało, mogłaś się bronić, mogłaś nie pozwalać, kiedy przekraczano Twoje granice, mogłaś pokazywać, że jesteś ważna, mogłaś wyrzucać te wszystkie śmieci, które już nie mieściły się w koszu. A ty je ugniatałaś, robiłaś miejsce na nowe. Wiecznie w imię obcego dobra, bo twoje własne nie miało dla ciebie znaczenia. Nie zaprzeczaj. Śmieszy mnie to, jak wijecie się na swoim własnym posłaniu. Jesteś wszystkiemu winna. Ty sama. Trzeba było krzyczeć, a ty połykałaś słowa. Stałaś się od nich ciężka.
Szukałam po ciemku, jakiejś przystani, z bólem głowy rozdrapywałam myśli w poszukiwaniu jakiegoś światełka nadziei. Spotkałam jedynie samotność, głuchym echem odbijającą się od ścian mojego świata. Minął rok...
-Puk puk...
-Nie otworzę.
-Drzwi są otwarte, zapukałam z grzeczności.
-Tu już nie ma przestrzeni! Nie mam już siły na nowych gości.
-Ale ja się tobą zaopiekuję, odpoczniesz. Będzie cicho i zrobi się pusto. Przestaniesz zwijać ten kłębek z nerwów. Widzę, że jesteś już wyczerpana. Witaj, nazywam się Depresja, napiszemy razem nowy rozdział...