07/08/2023
Dzisiaj piąty dzień wyzwania, w którym publikuję namalowane przez siebie obrazy na kursach Vedic Art.
Zapostuję teraz swój ostatni obraz z mojego pierwszego kursu. Namalowałam wtedy w ciągu 5 dni (30h), tylko 4 obrazy, podczas gdy kurs przewiduje namalowanie przynajmniej 9-10 obrazów. To "tylko" jest tylko pozorem, ponieważ w Vedic Art nie chodzi o efekt, o wynik, a o proces, który ma miejsce w drodze do celu, i o to, jak ten proces nas zmienia (a nawet zmienia nasze cele). W tamtym czasie, zarówno na kursie, jak i w życiu, zmagałam się z wysokimi oczekiwaniami wobec siebie. Interesowałam się i próbowałam różnych rzeczy, by ostatecznie stwierdzić, że i tak nie będę ich kontynuować, bo jestem w nich przeciętna albo tylko dobra. Za wiele się nawet nie zabierałam, z góry wiedząc, jak długa jest droga, by dotrzeć na szczyt. Odbierałam sobie masę szans do rozwoju.
Podczas tak prostego, intuicyjnego malowania w trakcie kursu Vedic Art, gdzie nie liczył się efekt i nikt mnie nie oceniał, i tak i tak doświadczyłam krytyki. Ale swojej własnej. Czy tego chciałam czy nie, musiałam zderzyć się z tym swoim ograniczającym przekonaniem. Malowanie było katorgą, bo nie miałam dość umiejętności, by przelać na płótno to co chciałam. Chęć poddania się i zostawienia tego była ogromna. Gdyby nie fakt, że zapłaciłam za warsztaty i czekały przede mną jeszcze 4 dni na totalnym odludziu, na Mazurach, to po prostu przestałabym malować. A nie. Ja nawet nie zaczęłabym malować. Nie pozostało mi więc nic innego, jak konfrontowanie się z tym.
Konfrontacja kosztowała mnie masę frustracji, płacz i zamalowywanie niemalże każdego obrazu, który wyszedł z pod mojej ręki. Tak naprawdę nie stworzyłam ich tylko 4, ani nawet 9-10. Namalowałam ich znacznie więcej, ale w trakcie tworzenia usuwałam je, zamalowując płótno.
Charakterystyczne jest dla tych moich 4 obrazów z pierwszego kursu to, że płótna są ciężkie od grubych warstw farb. Nawet na zdjęciach widać pociągnięcia pędzli pod wierzchnią warstwą kolorów. Wyglądają jakby były namalowane na jakimiś papirusie albo innym włóknie roślinnym 😉
Ale drugiego dnia w końcu coś zaskoczyło w tej mojej czaszce. W końcu się poddałam i odnalazłam sposób, by malowanie stało się przyjemniejsze, a perspektywa nie dotarcia tam gdzie chcę i jak chcę, bardziej znośna 🥹 Z każdym kolejnym kursem odkrywałam coś więcej. Np. też to, że blokowałam się przed płótnem, a przed kartką papieru już nie - ale o tym napiszę więcej w którymś z przyszłych postów.
Także 4 obrazy z perspektywy tego, ile namalowali ich inni uczestnicy podczas kursu może wyglądać na mało, ale z perspektywy tego, jaką drogę musiałam przejść, by choć w jakimś stopniu uwolnić się z własnego ograniczenia, to myślę, że to bardzo dobry wynik 😇 Zresztą to i tak nie jest ważne, z iloma bym wyszła, chcę po prostu ukazać Wam szerszy kontekst oraz to, jak istotny jest proces.
Namalowałam wtedy "Marzenie", "Ciemną stronę", jeden obraz opublikowany w trzecim poście tego wyzwania, którego tytułu postanowiłam nie zdradzać oraz ten, który postuję dzisiaj, czyli "Strumień (świadomości)".
Bardzo prosty obraz, ale najlepszą zabawą było mazianie różnymi odcieniami niebieskich farb, w tym również takich metalicznych 🤩 To było hmmm.... bardzo smaczne😁 Malowanie prostych kresek, łączenie ich i widzenie tych przenikających przez siebie odcieni = prosty sposób na przyjemność 😁 Dodatkowo, przy tym obrazie po raz pierwszy zdecydowałam się też na użycie brokatu, który uważałam za tandetny, kiczowaty. Gdy odkryłam, że może dodawać głębi i magii na obrazie, na kolejnych kursach coraz odważniej po niego sięgałam. Zobaczycie na obrazach w następnych postach 💗A tutaj wrzucam filmik, by choć trochę ukazać jak się mieni w świetle ten mój "Strumień".
Jest jeszcze coś wyjątkowego, o czym chcę wspomnieć. Tego obrazu w ogóle nie chciałam tutaj wrzucać na fb podczas tego 10 dniowego wyzwania. Na jego temat początkowo nie miałam nic do powiedzenia. Uznałam, że nie będę wstawiać czegoś, o czym nie napiszę chociaż kilku zdań. Po zapostowaniu 4 obrazu, zaczęłam szykować się do publikacji kolejnego malunku, aż przypomniałam sobie o pewnym zdarzeniu.
W 2021 roku przyjechała do mnie na swój pierwszy kurs Vedic Art wyjątkowa w swoim rodzaju i nieszablonowa (a przynajmniej, gdy ja ją poznałam) Katarzyna. To nie było wtedy dla niej takie proste, miała jeszcze małe dziecko i obawiała się zostawić je na taki czas bez swojej obecności. Jeśli dobrze pamiętam, Kasia już coś niecoś wtedy malowała w zaciszu domowym, ale na kursie była niesamowicie produktywna. Stworzyła tyle ciekawych obrazów, że aż musiałam zrobić sobie zdjęcia na pamiątkę 🥹 Jeden nawet zapomniała zabrać ze sobą i został już u mnie. A ten obraz jest bardzo podobny do tego, który ja namalowałam na swoim pierwszym kursie (zobaczcie jak wygląda w sekcji komentarzy do tego posta, tam go wrzucę, bo tutaj już się nie da). Co więcej namalowała go przy tej samej zasadzie Vedic Art, co ja 🤯Nie wspominam tego, by powiedzieć, że wszyscy malują podobne obrazy, absolutnie nie, ale dlatego, że wyjątkowość tej sytuacji przypomniała mi się podczas planowania kolejnego posta. To mi nagle uświadomiło, że "ooo, jednak mam coś do napisania o tym swoim obrazie - dobra, wrzucę go też i wspomnę tę historię, a przy okazji od razu nominuję Kasię do tego wyzwania"😆 Byłam pewna, że to będzie tylko kilka zdań, a teraz nawet nie próbuję przeskrolować tego posta, by zobaczyć ile tekstu tu napisałam. Kto będzie chciał, ten doczyta do końca. Jeśli jesteś tą osobą, która dotarła do końca, możesz mi napisać w komentarzu "Koniec" 😜 Na pewno zrobi mi się miło (a przy okazji będę też wiedzieć ile osób to w ogóle czyta 😅).
No to koniec na dzisiaj.
Aaa nie, jeszcze nie, Katarzyna - nominuję Cię do tego wyzwania. Przez 10 dni wrzucaj na swojego fejsa obrazy z Vedic Art. Nie sugeruj się długością moich postów. Ja naprawdę tego nie planowałam! 😅😆 Rób tak, by sprawiło to Tb radość 🥰