26/05/2025
Wszystkiego najlepszego drogie Mamy, bez Was nikogo z nas by tu nie było!
Blizny
Pośród poszerzających się konstelacji pieprzyków, ciemniejących z wiekiem obszarów skóry, rozrastających się niczym sieć strumieni koryt zmarszczek, zapisana jest kronika mojego życia, pełna ilustracji i śladów, pozostałości dawnych taktyk bojowych i ochronnych. Dzięki niej pewne doświadczenia wciąż we mnie żyją. Szutrowa droga, po której jeździłam rowerem, na stałe wpisana w moje kolano czarnymi drobinkami. Wspomnienie bardzo ostrego noża w zbyt młodych i niewprawionych rękach oraz innego równie ostrego w całkiem nieźle już wprawionej dłoni, ale zbytnio niesionej brawurą. Są dowody na to, że z różnych, czasem koniecznych, a czasem nierozsądnych powodów postanawiałam coś wyciąć, coś wyrwać, coś przekłuć. I wiele, wiele innych tropów wskazujących na spontaniczną aktywność i straszny, a niekiedy bardzo zabawny dramatyzm życiowych doświadczeń.
Bardziej poruszające są ślady po kontakcie z innymi, blizny będące „darem” od bliźnich. Pamiątki po bardzo odległych i całkiem bliskich spotkaniach. Wynikające z wielokrotnych powtórzeń odciski oraz głębokie rany zadane raz, szybko i często niepostrzeżenie. Wiem, jak to jest mieć siniaki na sercu i na dusz y. Są one wynikiem fizycznej przemocy, straszenia, łamania woli, upokarzania. Nawet jeśli się zagoją, stanowią czułe punkty, w które łatwo trafić. Spotkałam wielu specjalistów w tej dziedzinie, umiejących tam właśnie wycelować z zegarmistrzowską precyzją.
Niestety ani wielka miłość, ani dobre intencje nie gwarantują nam bezpieczeństwa. Krzywdzą nas również najbliższe osoby, wielokrotnie nawet tego nie rozumiejąc, takie rany bywają najgłębsze, a ich konsekwencje wymagają wielu lat rehabilitacji. Niektórych skaleczeń, nie wyleczy czas ani najlepsze maści.
Kiedyś pragnęłam nosić blizny jak ordery, na widoku, żeby inni je widzieli i podziwiali moją wytrzymałość, albo chociaż było mi przykro. Chciałam epatować cierpieniem, spijać płynącą z tego złudną i cierpką w smaku moralną wyższość. Szybko się przekonałam, że trudno znaleźć oddaną publiczność dla tego smutnego przedstawienia. Z czasem zaczęło mnie to zatruwać, wokół rosło skarżenie terenu i co raz trudniej było znaleźć już nawet przypadkowego gapia. Rozważałam obleczenie się pancerzem zgrubiałej w walce skóry i nie przejmowanie się nikim, ale wtedy nic bym nie czuła, a ja lubię czuć. Ostatecznie chciałam zapomnieć, udawać, że mam ciało gładkie jak marmur w kolorze alabastru, jednak blizny nie pozwalają zapomnieć, robią się zrosty, ciągną, zmieniają całą postawę, bolą na deszcz. No i nie da się wymazać tylko strasznych zapisów, a ja absolutnie chcę pamiętać te historie, które mam po najpiękniejszych doświadczeniach z innymi, nawet jeśli to ból w postaci żałoby czy tęsknoty ożywia mi wspomnienia.
Niektóre blizny noszę z dumą i uśmiecham się do nich. Jak do swoich tatuaży – dzieł sztuki, okupionych krwią, łzami i pieniędzmi. Warto było, dzięki nim jestem człowiekiem ilustrowanym, a piękno tych kwitnących obrazów pasuje do piękna mojej duszy, równie jak one ulotnej i eterycznej. Jeszcze głębiej w pierwotny sens istnienia wpisują się blizny zostawione mi przez dzieci. Głęboko wzruszają mnie te ślady i nawet w najciemniejszych momentach braku akceptacji dla swojego wyglądu, szanuję pozostałe na brzuchu rozstępy. My kobiety mamy niezwykłe ciała, przygotowane na dramatycznie duży i szybki przyrost masy, znosimy poprzestawianie i ściśniecie wnętrzności, aby ostatecznie wypchnąć coś całkiem dużego przez na co dzień niewielki otwór. Różnie to bywa z naszym szczęściem, niektóre z nas noszą ślady dramatycznych ran w różnych wymagających zaszycia częściach ciała. Taka jest cena za cud powoływania nowego życia, który jak to zwykle cuda, oznacza po prostu dużo trudu.
Jednak tym co dziś wzrusza mnie chyba najbardziej jest blizna, którą posiada każdy z nas bez wyjątku, dar od najważniejszej kobiety w naszym życiu. Nie gdzie indziej jak właśnie pośrodku naszego miękkiego, bezbronnego brzuszka widnieje blizna po matce. Odcisk czystej miłości, bez której nie moglibyśmy istnieć. To dowód historii potężnej mocy miłości, bycia przyjętym przez kogoś, kto użyczył nam swojego ciała, abyśmy mogli wzrastać i dojrzeć do pojawiania się na tym świecie, ślad po kimś kto żył z nami jednym życiem, jadł z nami z jednej miski, dawał nam bezwarunkowe ciepło i schronie swojego ciała.
Dziękuję mojej Mamie, za ten ślad.