22/03/2025
Ewa Pągowska: Koleżanka opowiadała, że kiedy chorował jej pies, wciąż konsultowała jego objawy i leczenie z ChatemGPT. Ten ją pocieszał, doceniał, chwalił, że stanęła na wysokości zadania. Powiedziała, że nikt jej w tym czasie tak nie wsparł, nawet mąż i dorosłe dzieci. Jakie właściwie warunki muszą być spełnione, żeby czuć bliskość, żeby ona zaistniała?
Prof. Bartłomiej Dobroczyński*: – Może zacznę od tego, że to uczucie bycia rozumianym przez ChataGPT jest złudzeniem, projekcją. Psycholodzy uważają, że mamy w sobie Hyperactive Agency Detection Device, czyli nadaktywny poszukiwacz intencjonalności w świecie. Ten mechanizm sprawia, że doszukujemy się podmiotowości i intencji także tam, gdzie ich nie ma. Krzyczymy na samochód: „Nie rób mi tego! Dlaczego nie chcesz ruszyć?", albo złościmy się na komputer: „Dlaczego tak wolno się odpalasz?!". Ta skłonność była wzmacniana przez tysiące lat, bo zwiększała szanse na przetrwanie.
Dlaczego?
– Bezpieczniej było uznać, że coś, co się rusza w oddali, jest zwierzęciem, które chce nas zaatakować, niż np. poruszanym przez wiatr krzakiem. Twórcy ChatGPT wykorzystują tę naszą właściwość. Ale przecież jeśli pani koleżanka poczuła się pocieszona podczas rozmowy z nim, to znaczy, że na bazie tego, co przeczytała, sama sobie dodała otuchy. ChatGPT nie ma intencji nam jej dodawać, nie jest w stanie się o nas troszczyć. A znajomość kogoś – jego poznanie, więź i wzajemna troska, to trzy elementy konieczne, by zaistniała bliskość. To, że ktoś czuł się lepiej rozumiany przez ChatGPT niż przez swoich krewnych, tylko pokazuje, jak wielkie mamy trudności w jej realizowaniu. Zresztą dlatego rozmawiamy o bliskości, bo dzisiaj coś z nią jest nie tak, z trudem się w niej odnajdujemy, z trudem budujemy relacje. Żyjemy w świecie, który nam w tym przeszkadza.
Jak do tego doszło?
– Wiele procesów kulturowych, społecznych i ekonomicznych się do tego przyczyniło. Przede wszystkim przejście od społeczności, w których wszyscy się znali – plemiennych, wiejskich – do miejskich; od rodzin wielopokoleniowych do gospodarstw jednoosobowych, oraz kapitalizm. Dziś jesteśmy nastawieni na indywidualność i skupieni na samorozwoju. Siebie i innych postrzegamy jak jednoosobowe przedsiębiorstwa – mamy przynosić zysk, minimalizować koszty, musimy bez przerwy ze sobą konkurować i dbać o swój PR, nie możemy pokazywać swoich słabości, bo innym przedsiębiorstwom nie będzie się opłacało z nami kooperować. Musimy się tak zachowywać, żeby inni chcieli nas kupić. Nasze relacje: miłosne, romantyczne, przyjacielskie, zostały utowarowione. Wierzymy w to, że jesteśmy kowalami własnego losu.
Podczas jednego z wykładów powiedział pan: „Każdy jest kowalem swojego losu pod warunkiem, że odziedziczył kuźnię". Zachwyciłam się tym stwierdzeniem.
– Ja tylko zacytowałem Piotra Ikonowicza. Nie doceniamy siły nacisku zewnętrznego i roli przypadku w życiu. Mamy coś takiego, co psycholodzy nazywają „atrybucją wsteczną". To tendencja do opowiadania o swoim życiu jako o intencjonalnym przedsięwzięciu, w którym po kolei robiliśmy rzeczy, które doprowadziły nas tam, gdzie jesteśmy, jakbyśmy realizowali pewien scenariusz. Tymczasem w naszym życiu to przypadek znajduje się w posiadaniu pakietu kontrolnego akcji. Takich historii jak ta, że ktoś został potrącony przez pijanego kierowcę na pasach, słyszymy codziennie mnóstwo. O jakiej decyzji i intencji możemy mówić w przypadku tego przechodnia? Poczucie, że jesteśmy samowystarczalni i nie potrzebujemy bliskości innych ludzi, jest iluzją.
Z profesorem Bartłomiejem Dobroczyńskim rozmawia Ewa Pągowska, fragment pochodzi z Wysokich Obcasów
fot Susan Wilkinson