
26/09/2025
„Zawsze istnieje możliwość pomyłki co do ludzi, których kochamy. To najgorszy błąd, jaki można popełnić”.
Jonathan Carroll „Dziecko na niebie”
Gdy jako dzieci wierzymy rodzicom bezgranicznie, ich słowa nie są tylko opinią ale są prawem grawitacji naszego wewnętrznego wszechświata.
To oni są pierwszymi bogami, którzy mówią: „świat jest taki” i on taki się staje.
Ich oceny są zwierciadłami, w których po raz pierwszy widzimy swoje odbicie.
Ich miłość lub jej pozór jest powietrzem, którym oddycha dusza dziecka.
Gdy w dorosłości okazuje się, że to, co serwowali, nie było miłością ale warunkową transakcją, kontrolą, zaniedbaniem czy przemocą, doznajemy nie tylko rozczarowania.
Dochodzi do kolapsu fundamentu osobowości.
Psychotraumatologia widzi w tym źródło złożonej traumy rozwojowej.
To nie jest pojedyncze wydarzenie, jak wypadek.
To jak trucizna podawana codziennie w mikroskopijnych dawkach pod płaszczykiem „troski” lub „wychowania”.
System przywiązania, biologiczny imperatyw dziecka, by kochać i być lojalnym wobec opiekunów, zostaje postawiony w sytuacji potwornego konfliktu: instynkt przetrwania każe ci ufać, ale rzeczywistość każe ci się bać.
Dziecko, by przetrwać, dokonuje niewyobrażalnego wyczynu: zaczyna kochać kata i nienawidzić samego siebie za to, że czuje ból.
Uczy się, że miłość jest nierozerwalnie połączona z cierpieniem, że bliskość rani a zaufanie jest zaproszeniem do wykorzystania.
Dlatego ta „pomyłka” z tekstu Carrolla jest tu najgłębsza i najbardziej niewybaczalna, bo nie była naszym wyborem.
Została wszczepiona w nas, zanim nauczyliśmy się mówić „nie”.
W dorosłości, gdy odkrywamy tę prawdę, nasza historia nie tyle się odsłania, co rozpada.
Wspomnienie matczynego głosu śpiewającego kołysankę jest skażone wspomnieniem jej zimnej, odpychającej dłoni.
Ojcowska duma z pierwszego kroku, zostaje zatruta goryczą późniejszych niemożliwych do spełnienia oczekiwań.
Autorefleksja w tym wypadku to proces archeologiczny na ruinach własnego „ja”.
Każda wydobyta na światło dzienne „pomyłka” np. że to nie był twój wstyd, tylko ich chora potrzeba kontroli boli jak wyrywanie drzazgi, która zrosła się z ciałem.
To pytanie: „Kim byłbym, gdybym usłyszał w dzieciństwie słowa prawdziwej miłości, a nie jej imitację?”.
To pytanie, na które nie ma odpowiedzi a które rozdziera duszę.
Największym okrucieństwem jest to, że dziecko, które w nas mieszka, nadal tam jest.
Nadal pragnie tej wyroczni.
Dorosły umysł wie już, że to złudzenie ale emocjonalny układ nerwowy wciąż szuka potwierdzenia w oczach tych, którzy pierwotnie je skrzywdzili.
To wewnętrzne rozdarcie jest istotą tej traumy: intelektualna jasność walczy z emocjonalnym głodem.
Odkrycie, że największa „pomyłka” została popełniona na nas, zanim w ogóle zrozumieliśmy, czym jest błąd, to doświadczenie żałoby po kimś, kto nigdy nie istniał po rodzicach, jakich potrzebowaliśmy i po dziecku, którym mogliśmy się stać.
To zmusza do zbudowania siebie niemal od zera na gruzach świątyni, której nigdy nie powinno się było zburzyć.
Katarzyna Ewa Borkowska