
24/03/2025
Upadł jakiś bastion. Jakiś, bo może jeszcze nie ostatni...
Ponieważ zrobiło się cieplej, ochoczo wyciągnęłam moje fejujki, żeby wreszcie je nosić.
Dla niewtajemniczonych, trampki Feiyue (ale tylko te chińskie, z trójkątem na podeszwie!) były swego czasu międzynarodowym znakiem przynależności do pewnej grupy, związanej z ruchem "movement culture". Fenomen tych butów polegał na tym, że były lekkie, tanie i rzekomo spełniały wszystkie cechy obuwia minimalnego. Miękka, płaska, kauczukowa podeszwa połączona z bawełną, no i trzeba przyznać, niezły dizajn. Nosili je najlepsi "moverzy" i co tu dużo mówić - feiyue były kultowe.
Pamiętam jak niektórzy eksponowali na swoich feedach całe sterty tych trampek, zużytych od całodniowych treningów (bo, taki mały szkopuł, trampki te nie grzeszą wytrzymałością), i był to obraz wzbudzający powszechny szacunek. Wtedy w mojej głowie zapalała się taka mała lampka, że przecież to generuje w sumie dużo śmieci... I też ciekawe jak wygląda ich produkcja?... Ależ po co skupiać się na detalach, przecież wszyscy je noszą, bo guru je noszą, więc trzeba je nosić.
I tak nosząc je w minioną sobotę, zdałam sobie sprawę, że ja udaję sama przed sobą, że one są wygodne. Po co?
Prawda jest taka, że te trampki cisną palce z przodu i poci się w nich stopa, jedynie nadal fajnie wyglądają do sukienki, ale to tylko potwierdza, że są one jak każde inne buty, które fajnie wyglądają i są niewygodne.
Piszę o tym, bo fenomen tych butów to dla mnie taki symbol poniekąd dobrowolnego, ale jednak zniewolenia umysłu, któremu się poddajemy w imię przynależności do jakiejś grupy, uzyskania czegoś w rodzaju nobilitacji, poczucia wyjątkowości. Takie niewinne z pozoru, ale to ten mechanizm jest niebezpieczny, głównie dlatego, że tracimy umiejętność krytycznego myślenia.
Dzisiaj wolę produkowane lokalnie, albo chociaż w Europie, buty z dobrych materiałów, z rzeczywiście cienką podeszwą i faktycznie dające swobodę palcom, droższe, ale noszone latami dzień w dzień.