01/10/2024
Jest 21:45 kiedy orientuję się, że TO, co poczułam to skurcz. I to nie przepowiadający, które miewałam wcześniej, tylko taki konkretny, którego nie da się przegapić. Obserwuję częstotliwość… coraz częstsze i coraz mocniejsze. „Zaczęło się!” krzyczę do męża, „mam skurcze, to będzie chyba dziś!”. Chwilę się ekscytujemy, po czym On kładzie się spać. Przecież musi się wyspać… 😂 Moja radość nie pozwala mi zasnąć, korzystam więc z prysznica, myję włosy, golę nogi… nie chcę być pierwszą sarną oddziału 😉 Dzwonię do naszej wspaniałej położnej, żeby skonsultować sytuację. „Wszystko jest w porządku, siedźcie sobie w domku. Gdyby coś się zmieniło dzwoń, jeśli nic się nie będzie innego działo to spotkajmy się o 7:00 na porodówce”. Około 1:00 w nocy jestem już „wyszykowana” do porodu, ale coś mi te endorfinki klapły i zachciało mi się spać. Skurcze są regularne, ale ich intensywność nie jest silniejsza niż ciężkość mojej powieki. Przypominają mi się słowa mojej kochanej położnej „Jak poczujesz zmęczenie - idź spać. Porodu nie prześpisz, a przynajmniej będziesz wypoczęta”. Tak więc zrobiłam. 3:30 zerwał mnie z łóżka skurcz gigant. Wyskoczyłam do toalety i tam spędziłam kolejne 2h. „Tak więc wygląda poród?” zastanawiałam się wtedy „To jest ta cała magia porodu, że co skurcz to ja muszę siedzieć na toalecie?!” Dziś już wiem, że obudził mnie kryzys 7 cm, a adrenalina, która wydziela się intensywniej w końcowej fazie porodu, sprawia, że ciało oczyszcza się przed wysiłkiem. 5:30 dzwonię do położnej „Eeeee wiesz co, Renia, jakoś mi inaczej, nie wiem… eeee”. Profesjonalna położna rozpoznaje rozwarcie po głosie 😅 „Pakujcie się do auta, widzimy się w szpitalu”. Łatwo powiedzieć. Stanęłam przed szafą… co ja mam na siebie włożyć?! 🤷♀️ Moja szamotanina obudziła mojego męża. „Coooo już jedziemy?” „Tak, ale nie wiem w co mam się ubrać” 😂 uśmialiśmy się do łez. Chwyciłam ostatecznie legginsy i sweter, skurcze były już tak częste i takie silne, że nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Godzina 6:00 zjeżdżamy windą. Między piętrami dosiada się sąsiad jadący do pracy „ooo witam szanownych sąsiadów. Co tak się wcześnie zerwaliście?” „Rodzimy.” Jego mina 😳 bezcenna. Idę o zakład, że odliczał piętra do parteru i dopiero tam odetchnął z ulgą. W trakcie podróży do szpitala piszę sms do drugiej położnej, u której całą ciąże przygotowywałam się do porodu „Jadę na imprezę, będę piła Twoje zdrowie!”. To właśnie dzięki Edycie na poród patrzę jak na święto, jak na wielkie odliczanie przed Sylwestrem. Każdy skurcz odbieram jako „10, 9, 8, 7, 6….” do tego momentu, w którym po raz pierwszy ujrzę i przytulę naszego syna. 9 miesięcy czekania to naprawdę szkoła cierpliwości dla ludzi takich jak ja, którzy wszystko chcą mieć na tu i teraz. Przed szpitalem parkujemy 6:30. Z trudem gramolę się z auta, próbuję przebyć jak najwięcej drogi zanim złapie mnie kolejny skurcz. Cholera, nie zdążę! Czuje jak skurcz się zbliża, a do drzwi wejściowych 15 metrów. Po drodze stoi zaparkowany ambulans, dobiegam do niego, ręce opieram na masce, a skurcz łamie mnie w kolanach. Inny niż wszystkie do tej pory. Czuję, że muszę przeć, przedmuchuję to 💨💨💨 i idziemy dalej. Wchodzimy na piętro, w drzwich czeka już na nas Renata. Ściskamy się serdecznie i zaprasza nas do sali. Przychodzi druga położna z ankietą zdrowotną. „Poczekajcie sekundkę tylko zbadam Asię. Kochana! Ty masz pełne rozwarcie, rodzimy!” Wskoczyłam na łóżko, ułożyłam się tak jak mi było wygodnie. Pamiętam, że Renia kliknęła jeszcze ciuchutko radyjko. Leciał Podsiadło. „Asia, skup się. Teraz może trochę boleć, rozluźnij się i spokojnie czekamy na skurcz”. Pamiętam, że w tej adrenalinie odpowiedziałam „niech boli, nie przyszłam tu na piknik”. Po jednej stronie Renia, po drugiej stronie Bartek, nikogo więcej (oprócz Podsiadło 😉 ) czułam się bardzo komfortowo, w pełni zaopiekowana i bezpieczna. 7:25 rodzi się nasz syn. Ląduje u mnie na klatce piersiowej, a łzy szczęścia Jego Taty kapią Mu po plecach. Na zawsze zapamiętam wyraz twarzy Bartka. Patrzył na nas z podziwem, zachwytem, czułością i miłością jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. „I co, dalej chcecie mieć czwórkę dzieci?” „Nie Renia, z taką obstawą to ja chcę ósemkę”.