
30/06/2025
#30 Jolanta 🤍
Guza w piersi wyczułam w kwietniu 2023 roku. Badałam się regularnie, więc podeszłam do tego ze stoickim spokojem przekonana, że to na pewno nic poważnego.
Mój mąż, jak zawsze praktyczny, nie zwlekał – od razu umówił mnie na wizytę u naszej lekarki rodzinnej, „na wszelki wypadek”.
Ku mojemu zdziwieniu, lekarka nie podzielała mojego optymizmu. Wyszłam z jej gabinetu już z terminem USG. I nagle wszystko potoczyło się lawinowo.
USG, mammografia, biopsja – każdy kolejny lekarz powtarzał to samo: „Nie wygląda to groźnie, ale trzeba sprawdzić”. A potem – diagnoza.
Stałam z kartką papieru w dłoni i czytałam słowa, które brzmiały jak wyrok: jeden z najgorszych nowotworów złośliwych – potrójnie ujemny, podłoże genetyczne, co było ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich.
W mojej rodzinie nikt nigdy nie chorował na raka.
W pierwszym odruchu się zbuntowałam.
Nie będę się leczyć – przecież czuję się świetnie, nic mi nie jest!
Po co mam wlewać w siebie litry trucizny? Lekarz wyznaczył pierwszy termin chemioterapii na sierpień, a ja… w lipcu spakowałam walizki i z rodziną pojechałam na urlop.
Właśnie tam coś we mnie pękło. Uspokoiłam się. Zrozumiałam, że wokół mnie jest wiele osób – dzieci i dorosłych – które codziennie mierzą się z chorobami, problemami, znacznie trudniejszymi niż mój.
Wtedy postanowiłam: będę cieszyć się każdym dniem. Jeśli jutro będzie źle, to będę się tym martwić jutro. Dziś jest dziś – i szkoda go marnować.
I tak poszłam do przodu.
Na szczęście guz został wykryty wcześnie, bez przerzutów.
W Polsce wdrożono leczenie na najwyższym światowym poziomie.
Miałam ogromne szczęście – otaczały mnie niesamowite osoby. Wsparcie rodziny, przyjaciół, wyjątkowy zespół w pracy, a także cudowni, empatyczni lekarze, którzy cierpliwie wszystko tłumaczyli.
Jestem uparta, więc stwierdziłam, że się nie dam. Mimo leczenia nie zrezygnowałam z życia – pracowałam, jeździłam na urlopy, zapisałam się nawet na wyzwanie „Biegowo Polska wszerz i wzdłuż”. Nie dałam rady biegać, ale… przeszłam ponad 1500 km! 😊 Mój mąż i siostry dzielnie mi towarzyszyli.
Codziennie powtarzałam sobie jak mantrę:
„Żyje się codziennie, umiera raz”, więc będę czerpać z każdego dnia pełnymi garściami.
I udało się. Po siedmiu miesiącach walki usłyszałam, że jestem zdrowa 😊.
Co mi dał rak? O dziwo - bardzo dużo. Zmienił moje podejście do życia. Cieszę się nim na każdym kroku, nie przejmuję się błahostkami, szukam tylko tego, co dobre.
Z takim podejściem codzienność smakuje jak najlepsza kawa – nie zawsze idealna, ale zawsze warta wypicia 😊
Fotolove Emilia Gajda