Gdy zapytano mnie, czy nie chciałabym w Gdańsku w 2008 roku wygłosić referatu pod tytułem „Historia Psychotraumatologii”, w pierwszej chwili chciałam odmówić, ponieważ w roku 2006, gdy szkoliłam w Polsce pierwszych psychotraumatologów, odniosłam wrażenie, że czas jeszcze nie dojrzał do tego, by wszcząć publiczną dyskusję na ten temat.
Jednak nie mogłam przestać o tym myśleć, a to dlatego, że wygłoszenie takiego wykładu umożliwia nowy początek w kraju, który przecież chce być nowoczesny. Dlatego jestem przekonana, że dla nowoczesnej Polski jest niezwykle ważne, aby zainteresować się głównymi problemami psychotraumatologii i jej historią. (…)
Jest to ważne dlatego, że zjawisko traumatyzacji istnieje od początku istnienia ludzkości. Także prowadzone obecnie badania naukowe nad przyczynami, formami występowania i skutkami urazów nie są jedynie chwilową modą tych czasów; początki tych badań sięgają XIX wieku. Przełomową publikacją w tym zakresie było dzieło Pierre’a Janet’a „L’automatisme psychologique” z 1889r. Janet objaśnił w nim mechanizm powstawania dysocjacji, tłumacząc, że różne czynniki – w szczególności realnie przeżyty uraz – blokują integrującą funkcję świadomości i mogą się przekształcić w „idée fixe”. Model dezintegracji i fragmentaryzacji świadomości opisany przez Janet’a został niedawno w kontekście dysocjacji odkryty na nowo.
Duże zainteresowanie praca Janet’a wzbudziła u głównego autorytetu młodej jeszcze psychologii, Sigmunta Freuda. Badając przyczyny histerii Freud uznał je w 1896r. w jednym ze swoich wykładów za „długotrwały efekt wcześniejszego wzburzenia”. Ta i inne wypowiedzi Freuda spotkały się, jak napisał w liście do swojego przyjaciela Wilhelma Fliess’a, „z lodowatym przyjęciem u głupców”. Wykład Freuda i jego publikacja dotycząca etiologii histerii jako rezultatu seksualnego wykorzystania w okresie dziecięcym są dzisiaj uznawane za początek teorii, że psychiczne objawy mogą być wynikiem traumatycznych doświadczeń. Już w XVIII w., a może nawet wcześniej, w dyskusji o wpływie przeżytych urazów na ludzka psychikę reprezentowane były dwa kierunki; chodziło głównie o odpowiedź na pytanie, czy osoby, które doznały urazu, symulują czy są autentycznie chore.
Około 1890 roku neurolog Hermann Oppenheimer sformułował pojęcie „nerwicy urazowej”, definiując ją jako organiczny efekt silnego wstrząsu w ośrodkowym układzie nerwowym, wynik szoku i strachu przeżytego podczas wypadku.
Podczas I wojny światowej pojawił się nowy rodzaj traumatyzacji, związany z brakiem możliwości opuszczenia okopów przez żołnierzy, którzy nie mogli uciec przed nieustającym zagrożeniem. Brytyjski psycholog Charles Samuel Myers ukuł w roku 1940 w związku z tym zjawiskiem termin „nerwicy okopowej”. Aby uniknąć konieczności zaspokojenia roszczeń rentowych, zgłaszanych masowo przez straumatyzowanych żołnierzy, wykorzystywano wyniki badań naukowych do tego, by stawiać diagnozy niekorzystne dla tych osób – doszukiwano się na przykład psychopatii w wywiadzie rodzinnym, by w ten sposób zakwestionować związek przyczynowo - skutkowy nerwicy z przeżyciami wojennymi.
Rządy nazizmu i II wojna światowa stworzyły nowy typ traumatyzacji, związanej z doświadczaniem celowej zagłady człowieka poza polem bitwy, poprzez aresztowania i deportacje tysięcy ofiar do obozów koncentracyjnych. Także osoby niebiorące bezpośredniego udziału stawały się współwinne: oto znikali sąsiedzi, Żydzi stłoczeni jak bydło czekali w wagonach kolejowych na transport – za zamkniętymi drzwiami, które jednak nie powstrzymywały odoru śmierci. Niezliczone masy ludzi, także aktywni pomocnicy systemu, stawali się świadkami tych zdarzeń.
U osób prześladowanych przez nazistowski reżim został podczas badan w Getyndze stwierdzony dość jednolity syndrom, który dawał się opisać jako „zmiana osobowości na skutek doznanych przeżyć”, z cechami takimi jak apatia, bierność, bojaźliwość, beznadziejność i rezygnacja. W nauce pojawiło się nawet bardzo specyficzne pojęcie „syndrom obozu koncentracyjnego”. Liczne badania wykazały podobne rezultaty, mimo że prowadzący je naukowcy nie dokonywali wcześniej miedzy sobą żadnych uzgodnień.
Z pewnością nie trzeba tu dokładniej wyjaśniać, w jak okrutnym, wręcz niewyobrażalnym stopniu polski naród został straumatyzowany przez nazizm, stalinizm, a potem komunizm.
Stalinizm wytworzył w całej Europie Wschodniej nowe formy traumatyzacji. Przede wszystkim usiłowano kontrolować i zniszczyć społeczeństwo w jego najważniejszej komórce – rodzinie. Dzieci wychowywane były w taki sposób by zdradzać własnych rodziców. Ideologia zagrożenia przez „wroga klasowego”, wpajana już od przedszkola, wytwarzała w ludziach lęk, a rodzina, która przecież powinna zapewniać bezpieczeństwo i ochronę, stawała się miejscem podejrzliwości. W środku nocy ludzie byli wyciągani z łóżek ( z reguły o 3:00 – 4:00 rano). Dobrze znane są historie o deportacjach do syberyjskich obozów pracy. Aleksander Isajewicz Sołżenicyn jest tylko jednym spośród znanych krytyków reżimu, którzy dokonali na ten temat szczegółowego opisu. Ludzi o podobnym życiorysie było w Związku Radzieckim znacznie więcej. Próba zrozumienia tych losów, często tragicznych, wywołuje uczucie przerażenia i niemocy, z którego wyrasta najgłębsze współczucie.
Także druga potęga światowa nie uniknęła traumatycznych doświadczeń. W roku 1965 psychiatra wojskowy Robert Lifton przedstawił na konferencji w Detroit wyniki swoich badań. Początkowo (1961) badał amerykańskich jeńców wojennych, którzy podczas wojny koreańskiej zostali przez Chińczyków i Koreańczyków poddani praniu mózgów. Następnie (1963) zainteresował się ofiarami bomby atomowej w Hiroszimie. Lifton, który od 1964 roku pracował na Dalekim Wschodzie, nie znał publikacji o psychopatologii ofiar nazizmu. Niespodziewanie jednak uczestnicy konferencji w Detroit zauważyli znaczne podobieństwa między ofiarami, które przeżyły holocaust, a tymi, które uczestniczyły w katastrofie w Hiroszimie. Z czasem stało się jasne, że masywne traumy psychiczne doprowadziły do powstania dość jednorodnych, często trwałych objawów i zmian osobowości.
Kolejnym wydarzeniem, które stało się przyczyną traumatyzacji i ponownie o niej przypomniało, była wojna w Wietnamie, w której liczba bomb zrzuconych podczas II wojny światowej została trzykrotnie przekroczona. To właśnie podczas tej wojny Stany Zjednoczone w oczach państw całego świata, łącznie z własnym krajem, straciły wizerunek zawsze sprawiedliwego, zawsze zwycięskiego, młodzieńczego i bohaterskiego policjanta o cechach supermana, stojącego na straży świata. Po tej wojnie kolonialnej, przegranej militarnie i moralnie, społeczeństwo USA zostało nieoczekiwanie skonfrontowane z prawie milionem weteranów, z których przynajmniej część cierpiała na poważne zaburzenia pourazowe. Wśród nich znajdowało się wielu dawniej zdrowych, normalnych, młodych białych mężczyzn, przedstawicieli klasy średniej z medalami za odwagę, a więc najbardziej stabilni i najzdrowsi osobnicy, jacy – jak przekonywały o tym amerykańskie filmy, seriale telewizyjne i politycy – w ogóle istnieli na świecie. Aby możliwie maksymalnie ograniczyć trwałe koszty, jakie społeczeństwo musiało ponieść na tych straumatyzowanych żołnierzy, byli oni badani i leczeni psychiatrycznie. Stosowane w owym czasie typy diagnoz i formy terapii okazały się jednak nieprzydatne. Wyniki badań na ten temat zostały opublikowane między innymi w roku 1978 w dziele Charles’a Figley’a „Stress Disorders among Vietnam Veterans” oraz przede wszystkim w liczącym aż 1000 stron dziele pt. „International Handbook of Traumatic Stress Syndromes” John’a P. Wilson’a i Beverly Raphael (1993). Generalnie wniosek jest następujący: reakcja na przeżycie traumatyczne nie zawsze musi być patologiczna, może się jednak rozwinąć w tym kierunku. Ulrich Sachse, Ulrich Venzlaff i Birger Dulz w Wydaniu 1/97czasopisma PTT objaśnili mechanizm powstawania chorobowych symptomów w sposób następujący: Traumatyczne przeżycie poprzez swoją gwałtowność i nagłość stanowi zbyt duże obciążenie dla zdolności przetwarzania bodźców w krótkiej lub średniej perspektywie czasowej. Wywołuje takie fizjologiczne, neuronalne i hormonalne wzorce reakcji, które w jak najkrótszym czasie wywołują u ssaka, jakim jest człowiek, stan zwiększonego pobudzenia i w ten sposób czynią go zdolnym do walki lub ucieczki.
Problemem staje się niemożność działania. Dla każdego zwierzęcia sytuacja bez wyjścia, „inescapable shock”, w której nie ma możliwości walki albo ucieczki, jest sytuacją zagrożenia życia. Także ludzie z trudem radzą sobie z przepracowaniem sytuacji zagrożenia życia i zdrowia, w której byli bezsilni. Po przeżyciu traumatycznego doświadczenia człowiek z reguły przez sześć do dwunastu tygodni na przemian doświadcza stanów intruzji z reaktywacją traumatycznej sytuacji, urywkami wspomnień (flashbacks) i koszmarami sennymi, oraz stanów względnej emocjonalnej apatii, obojętności i anhedonii, tj. tzw. konstrykcji. We śnie i w procesie wymiany emocjonalnej i poznawczej z innymi ludźmi przeżycie traumatyczne zostaje powoli zintegrowane z dotychczasowym doświadczeniem życiowym. Ten proces przezwyciężania urazu jest bardzo wrażliwy na zakłócenia i może wymagać zastosowania daleko idących strategii radzenia sobie ze stresem, które potem mogą się uogólnić i utrwalić jako symptomy, a nawet tzw. zaburzenia osobowości.
W roku 1971 dwaj psychiatrzy wykonali w badaniach decydujący krok naprzód: Henry Krystal, urodzony w 1925 r. w polskim Sosnowcu, oraz William G. Niederland, niemiecki emigrant żyjący w USA. Ustalili, że większość ludzi przeżyło masywne traumy w domu rodzinnym w dzieciństwie.
W tym kontekście należy wspomnieć o Mary Ellen, dziewczynce z Nowego Jorku, której tragiczne losy ujrzały światło dzienne w 1874 r. – jako pierwszy przypadek tego rodzaju. „Mała dziewczynka, zeznająca przed nowojorskim sądem, wygląda na pięć lat, jednak, jak zostanie później ustalone, ma już faktycznie dziesięć lat. Na całym ciele ma ślady po biciu i uderzeniach batem. Na czole widoczna jest otwarta rana cięta, która, jak wyjaśnia Mary Ellen przed sądem, zadana została nożycami przez jej macochę Mary McCormack, którą nazywa mamą. Dopiero niedawno Mary Ellen została dzięki pomocy pielęgniarki metodystów Etty Wheeler uwolniona z małego pokoju przypominającego celę w małym ciasnym mieszkaniu, którego w ciągu ostatnich sześciu lat nie wolno jej było opuszczać.”
Do momentu ujawnienia losów Mary Ellen nie istniała w Stanach Zjednoczonych żadna organizacja, która zajmowałaby się ochroną dzieci. Co ciekawe, osobą, która na usilne prośby pielęgniarki Etty Wheeler nadała sprawie bieg, był działacz ochrony zwierząt Henry Bergh. Do tego momentu nie istniały żadne przepisy ani instytucje dbające o dobro dzieci. Dopiero po tym wydarzeniu zostały powołane organizacje ochrony praw dziecka, jak towarzystwo New Yorker Society for the Prevention of Cruelty to Children, utworzone już w następnym roku. Dzięki sprawie Mary Ellen na światło dzienne wyszła ogromna ilość przypadków wykorzystywania i maltretowania dzieci.
Przenieśmy się pod koniec XX wieku. Wciąż jeszcze wychodzą na jaw przypadki znęcania się nad dziećmi, przerażające w swym okrucieństwie; jednym z przykładów jest historia czteroletniego chłopca z Bostonu, która stała się znana w 1994 roku. Policjanci znaleźli chłopca z ciężkimi poparzeniami na dłoniach w zaniedbanym mieszkaniu: jego matka, narkomanka, ukarała go za to, że mimo zakazu zjadł jedzenie przeznaczone dla jej partnera. Jeszcze we wczesnych latach 90-tych uważano, że znęcanie się wywołuje w dziecku wewnętrzne psychiczne mechanizmy obronne, które w dorosłym wieku stają się autodestrukcyjne, albo teżA blokują rozwój psychosocjalny do tego stopnia, że wewnątrz osoby pozostaje zranione dziecko. Traktowano to jako swego rodzaju „błąd oprogramowania”, możliwy do usunięcia poprzez terapię. Nowsze badania przeprowadzone w szpitalu McLean Hospital w Belmont, Massachusetts (prowadzone m.in. przez Martina H. Teicher), oraz w Harvard Medical School ukazują jednak inny obraz: okres dzieciństwa, w którym miało miejsce znęcanie się, to decydująca faza w rozwoju mózgu. W tej fazie mózg kształtowany jest psychicznie przez doświadczenia i przeżycia. Krzywda wyrządzona w tym czasie może wywołać molekularne i neurobiologiczne skutki, które nieodwracalnie zmieniają rozwój układu nerwowego i uszkadzają strukturę i funkcje mózgu.
Niestety przypadek czteroletniego chłopca jest tylko jednym z wielu. Co roku urzędy do spraw dzieci w Stanach Zjednoczonych otrzymują ponad trzy miliony zgłoszeń o domniemanych przypadkach znęcania się i zaniedbywania dzieci. Zebrany materiał dowodowy w ponad milionie przypadków potwierdza, że zarzuty były uzasadnione. W Niemczech, jak wynika ze statystyki kryminalnej, co roku średnio 2100 przypadków znęcania się nad dziećmi i aż 16000 przypadków wykorzystywania dzieci trafia do akt. Faktyczna liczba przypadków tego rodzaju – wraz ze sporną, ale z pewnością znaczną liczbą spraw nieujawnionych – szacowana jest na 300000 rocznie.
Są dwie możliwości postępowania z traumatyzacją. Pierwsza to zaprzeczenie temu zjawisku. Druga to szansa zmierzenia się z problemem, by zapobiec jego powtórzeniom oraz pomoc ofiarom w poszanowaniu ich godności. Społeczeństwo, które chce być nowoczesne i przetrwać w dzisiejszych czasach, musi zdecydować się na drogę działania i jasności.
Dziękuję Państwu za uwagę.
Ela Briz